Rozmowa z Joanną Zętar z Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”
Czułość fotografii
Opowiedz o swoich korzeniach rodzinnych?
To Lublin po stronie taty, Lubartów po stronie mamy. W Lubartowie dziadkowie Stanisław i Jadwiga
mieszkali w drewnianym domu, dziadek był szewcem, babcia była przy domu. Dom zachował się
do dziś, jest w naszych rękach. O stronie ojca wiem niewiele, tata rzadko o tym mówił. Jestem
jedynaczką.
Edukacja?
Szkoła podstawowa nr 29 na LSM i liceum też na LSM-ie. Historia sztuki na Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim, dalej podyplomowe studia dziennikarskie, też na KUL-u oraz Akademia
Dziedzictwa w Krakowie. Chciałam zobaczyć, jak studiuje się w innym mieście. Krakowska
perspektywa upewniła mnie w przekonaniu, że Lublin jest fantastycznym miejscem do życia i do
pracy.
Jaką lekcję dał ci dom rodzinny?
Wspomnę o niedzielnym rytuale wspólnego wyjścia do instytucji kultury. Najpierw do Teatru
Andersena, następnie na popołudnia filmowe do kina Grażyna. Chodziliśmy do muzeów, do
Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, gdzie się dało. Z domu wyniosłam ciekawość
przyglądania się kulturze. Natomiast w niedzielę mój sprzeciw budził rosół z kaszą manną,
pokrojoną w kostkę. W telewizji leciały filmy z Galerii Drezdeńskiej i do dziś mieszają mi się obrazy
z galerii ze smakiem rosołu.
Wspomnijmy nauczycieli z KUL?
Prof. Elżbieta Wolicka, która wykładała bardzo trudne rzeczy z dziedziny filozofii i estetyki, była
moim mistrzem. Drugą ważną osobą jest ks. prof. Ryszard Knapiński, który zajmował się
ikonografią chrześcijańską i od niego niezmiernie dużo się nauczyłam, co pozwala mi na wnikliwą
analizę dzieł sztuki. Nauczył nas umiejętności patrzenia na dzieło sztuki, zawsze miał czas,
otwierał swoje archiwum, bogatą bibliotekę książek, z których mogliśmy korzystać. Trzecią osobą
jest prof. Lechosław Lameński, obdarzony ogromną wiedzą na temat sztuki współczesnej, który
zachęcał nas, by zajmować się Lublinem.
Ukochane miejsce w Lublinie, którego już nie ma, które oglądasz na fotografiach, o którym
piszesz?
To ulica Krawiecka. Bieg nieistniejącej ulicy wyznacza ścieżka, która przecina pusty plac. Z
dawnego Miasta Żydowskiego zostało jedno drzewo. Kocham ją przez to, że jest, a jej nie ma.
Została ścieżka. To jest ból fantomowy tej przestrzeni. Dopóki ścieżka nie stała się najkrótszą
drogą do galerii handlowej, chodziły po niej pojedyncze postacie. Obserwuję to miejsce wiele lat,
robię zdjęcia, zagadkowe było dla mnie to, po co to ta ścieżka tam jest, skoro właściwie do nikąd
nie prowadzi. Okazuje się, że wielowarstwowa pamięć o Lublinie odkłada się w bardzo różnorodny
sposób.
Ulubione miejsce w Lublinie, które jest?
Myślę, że LSM. Myślę tu konkretnie o osiedlu Mickiewicza, może przez to, że to jest moja Mała
Ojczyzna, gdzie się wszystko zaczęło. To jest tak, że pewne miejsca, w których żyjesz, które są dla
ciebie ważne, w pewnym momencie zaczynasz rozumieć. Ja Lublin dla siebie, w sensie historii, w
sensie dziedzictwa kulturowego, zaczęłam odkrywać pod koniec moich studiów. Zaczęłam się
wczytywać w to miasto.
Kiedyś Michał Urbaniak powiedział mi, że życie przypomina jazdę tramwajem po zakręcie.
Jak się masz czego trzymać, nie wylecisz z zakrętu. Czego się w życiu trzymasz?
Wierności zasadom.
Co w życiu jest ważne? Rodzina, praca, pasja, zdrowie, pieniądze, szczęście, Bóg?
Wszystko jest ważne. Zdrowie jest podstawą. Natomiast myślę, że w życiu ważni są ludzie, bez
których nie byłoby tego, co robimy. Nie byłoby naszej pracy, nie byłoby efektów i nie byłoby też dla
kogo tego wszystkiego robić.
Asiu, co to jest miłość?
Miłość daje nam siłę, żeby rano wstać. Jest cudownym sposobem na życie. Tej miłości bez ludzi
by nie było. Miłość sprawia, że praca jest misją. Nasze zaangażowanie w pracę też jest miłością.
W mojej pracy ludzie są kluczowi.
A miłość fizyczna?
To jest ciepło, to jest czułość, to jest zrozumienie.
Dlaczego czułość jest taka ważna?
Bo czułość jest empatią. Dawanie sobie czułości jest dawanie sobie uwagi. Czułość to jest
umiejętność rozmowy, ale także umiejętność milczenia, kiedy trzeba. Czułość bywa na odległość.
Czas ucieka, wieczność czeka. Boisz się upływu czasu?
Staram się, żeby każdy dzień był jak najlepiej wykorzystany.
Skąd ten czerwony kolor w twych ubraniach?
Zaczął się bardzo późno. Nie byłam przekonana do czerwieni. Dziś w moim życiu są dwa kolory.
Czerń i czerwień.
Czy czułość można odnieść do fotografii?
Tak. Czułość fotografii to jest czułość fotografa. Który z uwagą i czułością patrzy na to, co
fotografuje. Szczególnie, gdy fotografuje człowieka. W czasach fotografii analogowej czułość
dotyczyła także procesu wywołania zdjęcia. Trzeba było temu poświecić sporo czasu i czułości, co
widać na starych fotografiach, które bardzo lubię. Współczesny proces fotografowania nie ma już
dawnej uważności, o której często mówił i pisał prof. Władysław Panas.
Stanisław Magierski, który fotografował Lublin z czułością powiedział mi kiedyś żartobliwie,
że pierwszym wyznacznikiem czułości jest ziarno? Wyższa czułość, większe ziarno.
Mówimy oczywiście o ziarnie analogowym, a nie o cyfrowym szumie?
Coś w tym jest. Dosłownie i symbolicznie. Miałam to szczęście, że mój ojciec zajmował się
fotografią. Jako dziecko spędzałam z nim czas w ciemni. Ciemnia była ważnym doświadczeniem.
Z jednej strony samego procesu wywoływania, z drugiej samej fotografii.
Każdego ranka czekają na nas 24 nowiutkie, jeszcze nie napoczęte godziny?
Staram się wykorzystać każdą z nich. Mam 3 kalendarze. Papierowy do najważniejszych rzeczy,
równolegle do niego, elektroniczny, którego nie lubię, oraz drugi papierowy do zajęć w Bramie
Grodzkiej i na uczelni. Obok nich najważniejszy jest notes, na którego okładce napisane jest
„Pamięć”.
Najważniejsza książka o fotografii?
Roland Barthes „Światło obrazu”.
Marzenia?
Zobaczyć jeszcze parę miejsc na świecie. Znowu pojechać do Wenecji.
Fot. Marcin Butryn