Każdego Czwartku, pomiędzy koncertem a pokazem kulinarnym posłuchamy jednego rozdziału książki „Skafander i motyl”, wydanej przez Wydawnictwo Słowo/Obraz Terytoria.
Był estetą i kochał życie. Ale życie nie wzięło tego w rachubę. Jak w skafandrze zamknęło go w jego własnym ciele. Wylew krwi do mózgu zaskoczył go w chwili, gdy wypróbowując nowy model BMW, jechał na spotkanie z nową towarzyszką życia. Był 8 grudnia 1995 roku. Świadomość odzyskał w styczniu. Ale była to świadomość zamurowana jak w więzieniu, w znieruchomiałym ciele, nad którym nie miał żadnej kontroli. Widział, słyszał, nie stracił powonienia – ale stracił swoje ciało. Nie mógł nawet przełykać pokarmów ani oddychać bez pomocy aparatury medycznej, a jedynym zewnętrznym wyrazem obecnego w ciele życia była mrugająca jak motyl lewa powieka i nieznaczne poruszenie głową. Skafander i motyl. W takim stanie napisał tę książkę: o losie i o życiu, rzecz jasna, ale także o stosunku duszy do ciała, o stosunku myślenia i odczuwania do własnej cielesności. Znaczenie tej książki nie sprowadza się do sensu czysto literackiego lub nawet filozoficznego, bo jest ona zdarzeniem splatającym w niepodzielną całość literaturę i egzystencję. Jean-Dominique Bauby zmarł 9 marca 1997 roku, trzy dni przed ukazaniem się „Skafandra i motyla”.
Skafander i motyl. Zdania
Dzisiaj wydaje mi się, że cała moja egzystencja to jedno pasmo klęsk: wyścig, którego wynik przecież się znało, lecz nie potrafiła zgarnąć wygranej.
„Gramy w wisielca?” – pyta Teofil, a ja chętnie bym odpowiedział, że bycie paralitykiem całkiem mi wystarcza, gdyby mój system komunikowania umożliwiał szybkie riposty. Najbardziej cięte repliki niezdarnieją, skoro trzeba tak wiele minut, by je ujawni
.
Jestem szalonym Piotrusiem z twarzą pomazaną na niebiesko, z ładunkami dynamitu wokół głowy.
Miłość, wzruszenie, estetyczne zachwyty są mi równie potrzebne jak oddech.
Od wolności dzielą mnie tylko jedne drzwi, których nie mam sił otworzy
.
Nie skojarzyłem, że pomiędzy fotelem inwalidzkim a mną może zachodzić jakiś związek.
Teraz ja jestem więzieniem.
W zasadzie nie pamiętam swoich snów. W zetknięciu ze światłem dziennym plącze się nitka scenariusza i obrazy bezpowrotnie się roztapiają. To może prawo komy. Ponieważ nigdy nie powraca się do rzeczywistości, sny też się nie ulatniają, lecz gromadzą i łączą w długą fantasmagorię, powracają jak serial.