Stanisław Baj Woda

Wsiada w samochód, następnie w pociąg, po drodze czyta. Cały czas w drodze. – To jest
wędrówka pod prąd, ale tylko wtedy ta droga ma sens, jeśli boli i uwiera – powie Stanisław Baj
w wywiadzie dla „Krainy Bugu”. Idziemy do pracowni. Na podwórku kawałek sadu, wiaty na
drewno. – Suche drewno to podstawa – mówi Stanisław. Otwiera stodołę. Na lewo duża
pracownia, na prawo pokój z książkami. – Wiosną zamierzamy się tu dobudować, żeby za jednym
grzaniem ogrzać cały dom. Tak palimy tam, i tu w pracowni. Stanisław siada na stołku. Patrzy na
portret matki. Jak się żyje nad Bugiem? – Normalnie. A to zamieść, a to zagrabić coś. A poza tym
obrazy. Co to jest miłość? To jest stan pełnego oddania ale również stan pełnej otwartości. Takiej
właściwie bezwarunkowej. Nie ckliwej, z całą zawartością różnych stanów i napięć. Czego się
w życiu trzymam? Są pewne zasady postępowania, ale głównie chodzi o relacje z ludźmi, by one
były jak najbardziej czyste. Czyste i prawdziwe. To jest najważniejsza sprawa. Jak jest rdzeń,
okopany wartościami, to jest to. Jest jeszcze sumienie. Jeśli tu jest w porządku, to wszystko inne
się układa. Marzenia? Malować przyzwoicie i żyć przyzwoicie. Do końca.

Woda

Szczęśliwy jest człowiek i twórca, który ma swoje źródło – powtarza Stanisław Baj. Jego źródło jest
właśnie w Dołhobrodach na Podlasiu. Tu, w pracowni urządzonej w obszernej stodole, powstają
charakterystyczne obrazy. Z zaścianka wyniósł swoją sztukę do uniwersum – opisywał w „Krainie
Bugu” malarstwo Baja jego przyjaciel, pisarz Wiesław Myśliwski. Od lat maluje dwa tematy: Matka
i rzeka Bug. Krytycy piszą, że za jego malarstwem stoi filozofia Heraklita z Efezu, autora znanego
powiedzenia „panta rhei”, czyli „wszystko płynie”. Oraz przekonanie, że „nie wchodzi się dwa razy
do tej samej rzeki”. Baj jest mistrzem w malowaniu wody. – Rzeka jest wodą, światłami wody
promieniującymi ze wszystkich poziomów jej głębokości, cieniami tej wody, ruchem wody,
zwłaszcza w obrazach z ostatniego okresu. To są już metafizyczne pejzaże ziemi – mówi Wiesław
Myśliwski. – Jestem ciągle w drodze – powtarza malarz. „Baj maluje tak, jak gdyby miał
świadomość, że z każdym kolejnym wizerunkiem płynącej rzeki upływa czas ludzkiego istnienia. To
malarstwo błysków na tafli wody, metafizyki chwili, nostalgii, ale także w pewnym sensie
świadectwo pogodzenia się z losem i akceptacji przemijania” – pisze Tomasz Malinowski we
wstępie do katalogu „Czarna rzeka”, wydanym przez Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, do
której Baj dojeżdża ze swoje wsi.

Wigilia

Sianko było pod obrusem. Duża choinka. W rogu wiązka zboża, przewiązana powrósłem.
Pierwsza sprawa to wszyscy klękali do modlitwy. Na czele z ojcem. Jak się pomodliliśmy, to
najpierw składał życzenia ojciec, potem matka. Przy stole nas była zwykle czwórka. To znaczy ja,
moja siostra i rodzice – opowiada Stanisław Baj. W kuchni było wszystko przygotowane.
Dosmażone, dopieczone. Ryby, śledzie smażone znakomite. Teraz nie smaży się śledzi. Chrupkie,
bardziej smakowały mi niż ryba z Bugu, którą z ojcem łapaliśmy zwykle rano w Wigilię. Zwykle na
rzece był lód, ojciec robił przeręblę, wkładał beczkę, zawsze jakieś rybki wpadły. Najbardziej
pamiętam liny i płocie. Matka jedne marynowała, drugie smażyła. Lin w śmietanie to był przysmak.
No i racuchy, na wigilijnym stole obowiązkowo.

Waldemar Sulisz, Fragmenty reportażu, który ukazał się w Magazynie Dziennika Wschodniego